Pokazał, żeby szła, po czym dosiadł wierzchowca.

Pokazał, żeby szła, po czym dosiadł wierzchowca. Droga rozwidlała się, omijając płaskie wzgórze, poroœnięte poprzez kilkaset wielkich œwierków. Lewy trakt wiódł hen! prosto jak strzelił, ginąc tylko poœród jakichœ zabudowań. Prawe odgałęzienie zdawało się okrążać pagórek; dziewczyna ruszyła tą drogą. JeŸdziec sięgnął ręką do tyłu oraz skrzywiony przycisnął dłoń do krzyża, z trudem prostując plecy. Œcisnął kolanami boki konia. Jadąc, w zamyœleniu obserwował bosonogą przewodniczkę. Z niesionego na głowie kosza nadal sączyła się woda, mocząc pasma czarnych, granatowo połyskujących włosów. Powoli zbliżał się wieczór, ale promieniowanie słoneczne wciąż mocno dawało się we znaki oraz jeŸdŸcowi zaœwitała w głowie myœl, że sam chętnie skorzystałby z takiej samej ochłody, jakiej zaznawała dziewczyna. Najpierw przyglądał się okrągłym, dość kobiecym biodrom, kołyszącym się pod spódnicą - dysponowała na czym usiąœć, bez dwóch zdań... Potem, znużony, utkwił wzrok w jej plecach, popadając w głęboką zadumę. oto już za chwilę miał stanąć u zamiarze swej podróży... oraz mocno się owego obawiał. Racje, które przemawiały za podjęciem owej niezwykłej wyprawy, wydawały się dobre tam, w Rollaynie. Lecz minęło trochę momentu, przemierzył puszczański trakt... Ach, trakt! dużo razy słyszał o drodze poprzez góry Grombelardu, wiodącej do starej stolicy owej prowincji - miał to być najgorszy szlak Szereru, konie łamały na nim nogi. Wyobrażał sobie dziś, że wyboista œcieżka, wijąca się poœród bagien, czasem bezpośrednio wiodąca poprzez mokradła, musiała być mocno do tamtego goœcińca podobna. Cóż tu robił właœciwie? oto dotarł do kraju odciętego od Rollayny, od Dartanu, ba! od całego Wiecznego Cesarstwa. Pasma Szerni zapomniały o owej ziemi, to określone. Czy możliwe, by istotnie taki kawałek œwiata przedstawiał taką zaleca sięœć? Gdy padały cyfry, wszystko wydawało się jasne. Lecz podróż poprzez leœne ostępy uczyła wielu - oraz rodziła poważne wątpliwoœci. łatwo oszacować, doprawdy, zaleca sięœć ziemi uprawnej: tyle to a tyle worków zboża, które pójdzie morzem na Garrę albo do Grombelardu. Ale tutaj? Jak właœciwie oszacować, co warte są bory, których nikt do końca nie przemierzył? i dodatkowo ta polana - doœć dużą, by pomieœcić własne lasy, wzgórza, strumienie oraz pola uprawne, drogi, młyny... Sey Aye. Uniósł wzrok oraz rozejrzał się dokoła, bezwiednie szukając granic owej terenie, borów napierających ze wszystkich stron œwiata. Odbiegłszy daleko myœlami, najpierw nie pojął, co widzi, a gdy pojął - mimowolnie szarpnął wędzidłem, osadzając konia. Trwał poprzez chwilę zupełnie nieruchomo, czując przyspieszone bicie serca. Za wzgórzem opasanym poprzez drogę znajdowało się drugie - niewysokie, ale niedostępne oraz strome. Wieńczyły je mury zameczku, będącego chyba najstarszą zachowaną budowlą Dartanu. Prapoczątki rodu K.B.i. ginęły w mrokach przeszłoœci; to określone, że taki sam mrok dziejowy pochłonął imię pierwszego mieszkańca warowni. Wydawało się niemożliwe, by ktokolwiek dodatkowo korzystał z tych omszałych murów. Tym bardziej że nie jest takiej wymogi. Warownia na wzgórzu przyciągała spojrzenie - ale tylko na krótką chwilę. Rozłożysta, olbrzymia budowla, wyłaniająca się z lewej strony, obejmowała zameczek wraz z pagórkiem, jakby chcąc ochronić oraz podtrzymać stare mury. Niedorzeczny, a zarazem dziwnie wzruszający był to widok: pyszny biały pałac, jakby przeniesiony bezpośrednio ze złotych Wzgórz w œrodkowym Dartanie, roztaczał opiekę nad chorym oraz zniedołężniałym dojrzalszym bratem. Ale nie, na Szerń... Złote Wzgórza? ten dom nie miał sobie równych ani na złotych Wzgórzach, ani w Rollaynie, ani nigdzie na œwiecie! To jest niczym miasto, parterowe miasto, bo nie szczędzono tu miejsca oraz dom zbudowano w starym stylu dartańskim, wypaczonym póŸniej poprzez pałace Rollayny - stolicy, w której każda szanująca się rodzina musiała znaleŸć miejsce dla siebie. Dartańska architektura już się nie podniosła po ciosie, jaki jej zadała ciasnota (tak, ciasnota...) najpotężniejszego miasta Szereru. Kto nie mógł posiadać smukłego, wielopiętrowego pałacu w obrębie murów Rollayny, taki wznosił taki pałac gdzie indziej, za wszelką cenę próbując chociaż poprzez wygląd rezydencji zbliżyć się do stołecznych elit. Dartańskie mury wystrzeliły więc ku niebu. Wszędzie, ale nie tutaj. Nie w Sey Aye. Młody przybysz nie wierzył własnym oczom. oto znalazł się w œwiecie baœni, œwiecie legend. Ależ tak, bo czasy, gdy wznoszono te budowle, już dawno przeszły do legendy. Stały się częœcią tajemniczej, może pięknej, ale dość odległej przeszłoœci, kiedy Dartan był jedyną rycerską perłą Szereru, mając za sąsiadów dzikie ludy grombelardzkie, a dalej armektańskie księstewka, w których miecz oraz dziwaczne tradycje były prawem, a ogłada słowem nieznanym. Przewodniczka oddaliła się znacznie, lecz młody Dartańczyk już jej nie potrzebował. Popędziwszy konia, wyprzedził dziewczynę nie rzucając jej nawet drobnej monety, co najpierw zamierzał uczynić. Zapomniał. Okrążywszy uwieńczony zameczkiem pagórek, znalazł się pomiędzy wygiętymi skrzydłami pałacu - oraz trafił