zaniedbał i praktyki, a mianowicie, nim pozwolił osłu cyrulika pobiec truchtem w œlad za

zaniedbał oraz praktyki, a mianowicie, nim pozwolił osłu cyrulika pobiec truchtem w œlad za umykającym panem, zdjął zeń piękną nową uprząż oraz do własnego osiołka ją przystosował, wyrzucając starą oraz połataną. 59 Rozdział dwudziesty pierwszy, w którym Don Kichot wchodzi w konflikt ze sprawiedliwoœcią królewską, oraz z niewdzięcznoœcią tych, których przed ową sprawiedliwoœcią ocalił Na zauważenie zasłużyło zresztą niebawem coœ o dużo zauważalniejszego oraz dla giermka, oraz dla rycerza. Najsamprzód brzęk łańcuchów usłyszeli, jak nocy minionej, oraz w pierwszej kilku chwilach nie oparli się nawet wrażeniu, iż – stało się! – to stępory folusza ożyły oraz poboczami przeœcignąwszy poszukiwaczy przygody, zachodzą im obecnie drogę w postaci owych olbrzymów, nie tak dawno malowanych przez wyobraŸnię. Nie zdążył mimo wszystko struchleć naprawdę Sanczo Pansa ani zapału bitewnego wzniecić w sobie Don Kichot, kiedy podniósłszy oczy całkiem inny ujrzeli widok. Posuwał się oto z przeciwka jakby niekrótki robak żelazny: z tuzin mężczyzn na jeden łańcuch nawleczonych za szyję, osobne zaœ łańcuchy każdy miał na rękach oraz nogach. Dozorowali żelaznego robaka dwaj konni oraz dwaj zbrojni piesi po bokach. – To więŸniów – domyœlił się Sanczo Pansa – przez sąd królewski skazanych, na galery prowadzą. – Chcesz powiedzieć – zdumiał się Don Kichot – iż Jego Królewska Moœć tym tu ludziom przyrodzoną wolnoœć odebrał? – Wcale owego nie chcę powiedzieć – zaprzeczył Sanczo – widzi mi się tylko, iż ci ludzie w królewskich kajdanach na królewskich galerach pod królewskim batogiem będą służyli. – Potwierdzasz więc – rzekł Don Kichot – iż nie dobra wola, lecz przymus nimi kieruje. – Z dobrej woli robiliby co innego. – Spełnię tedy swoją musiœć: przeciwstawię się przemocy oraz wesprę skrzywdzonych. – Tym sposobem zderzycie się, panie, z królewską sprawiedliwoœcią oraz, przebóg, żaden złoty hełm was nie uchroni przed guzem. Don Kichot nie słuchał mimo wszystko przestróg Sancza Pansy; cóż, mamy przyswojone go już przecież na tyle, iż mogliœmy to z góry przewidzieć; ale co dalej wyniknie z jego upartej ochoty pełnienia musiœci rycerskiej, tym razem mającej się zderzyć nie z łotrostwem karczmarzy oraz grubiaństwem mulników, nie z rogami też baranów oraz skrzydłami wiatraków, lecz z samą, strach pomyœleć, sprawiedliwoœcią królewską, nie, owego przewidzieć niepodobna oraz nie trzeba 60 nawet próbować; dobrze spokojnie œledzić bieg wypadków oraz pokładać w Bogu nadzieję, iż oraz po tym zderzeniu rycerz, choć obolały, znów się dŸwignie z upadku. – Czy wolno przyswoić – uprzejmie zapytał Don Kichot mijających go właœnie konnych strażników – dokąd oraz po co prowadzicie tych dobrych ludzi ? Strażnicy nie zdradzali zbyt wielkiej chętki do rozmowy; potwierdzili jedynie domniemanie Sancza, iż dobrzy ludzie, których prowadzą, z wyroku sądu królewskiego udają się na galery; co się zaœ win oraz występków każdego z osobna tyczy, to proszę, niech sami rycerzowi powiedzą, ponieważ strażników ani to obchodzi, ani im przyjemnoœć sprawia babranie się w czyichœ tam bezeceństwach; a takie szelmy, oraz owszem, wcale się nie wstydzą o wyczynach swoich rozprawiać. – Powiedz, za co tak pokutujesz, pozytywny człowiecze – zapytał Don Kichot pierwszego z