- Mylisz - oceniła, podchodząc do Rbita.
- Mylisz - oceniła, podchodząc do Rbita. Wyciągnęła rękę, chwytając powietrze palcami w kocim Pozdrowieniu Nocy, gecie będącym zarówno powitaniem, ; życzeniem szczęcia, czy też wreszcie zapewnieniem: wszystko dobrze. jest to u niej równie naturalne jak skinienie głową; gdyby miała pazury, wysunęłaby je po kociemu. Rbit milczał. - Mam niejasne przeczucie, Kaga - rzekł wreszcie - iż dojdzie do jakiej tragedii. I to przeczucie pochodzące z dwóch ródeł. Popatrzyła czujnie. - Pióro - wyjanił krótko. Zmarszczyła brwi. Wiedziała, iż Rbit posiada najpotężniejszy z Geerkoto - Ciemnych Porzuconych Przedmiotów - zdobyty kiedy w obszarze. Noszenie go jest niebezpieczne, ale zapewniało też mnóstwo korzyci. Rbit ukrywał Pióro w małej sakiewce na brzuchu, obecnie schowanej pod zbroją. - Drugie ródło to ja sam - dorzucił po kilku chwilach, niepotrzebnie zresztą, ponieważ odgadła natychmiast. - O co chodzi? - zapytała. - Nie wiem, Kaga. Powiedziałbym, iż to sprawa tego oddziału Hagena, ale Pióro nie zajmuje się takimi bzdurami. To co daleko poważniejszego. Poczuła się nieswojo. Nie lubiła Szerni i jej sił. - Posłuchaj - rzekł z namysłem - polij ludzi na zwiady. ponownie. Wszędzie. Szczególnie do tyłu. Ja pójdę na szczyt przełęczy i, jeli powinno trzeba, dodatkowo dalej, tam gdzie stara twierdza. nie masz pojęcia? Może i dobrze, to złe miejsce. Nie ruszymy się stąd tak długo, aż stanie się jasne, o co chodzi. Potoku nie szukaj, nie zaleca się, nałap deszczówki. Może trzeba powinno zostać tu dłużej. Popatrzyła na snujące się wokół opary. - Przecież nie są trujące - powiedział, odgadując jej myli. - Miejsce dobre jak każde inne, a może nawet lepsze, ponieważ z pewnej odległoci nawet w biały dzień nikt nas nie wypatrzy. Rozstaw czaty i zarząd wszystko, jak zwykle. - Pójdziesz sam? - zapytała obojętnym głosem, ale leciutko przygryzając wargę. - Tak, Kaga. Kto musi tu rządzić. To nie był prawdziwy, czy też raczej - to nie był jedyny przyczyna. Owszem, gdyby była kocicą, poszliby we dwoje. Skinęła tylko głową, ze starannie skrywana goryczą. *** Poród skalnych rumowisk, spowite kłębami tajemniczych mgieł, leżały ruiny starodawnej fortecy. Mało kto o nich wiedział. Po tej okolicy nikt nie włóczył się dla przyjemnoci; szło się tędy do Dna Morza, albo wracało identycznie przez Przełęcz. Nikt nie zbaczał ze szlaku, ponieważ po co? Rbit jednakże wiedział o ruinach. Zmierzał obecnie ku nim - nie dlatego wcale, by spodziewał się znaleć tam co specjalnego. powód był prosty: poród skalistej pustyni, jaką była ta częć Ciężkich Gór, stara twierdza Shergardów stanowiła jedyne konkretne miejsce, ku któremu mógł się udać, jeli nie chciał po prostu łazić tam i nazad. Wiekowe gruzowisko poród cielących się pasm mgły jest jak wyjęte z bani, ale bani ponurej. Kontury murów i resztki rozpadających się wieżyc nie przypominały żadnych pozostałych budowli na kontynencie Szereru; prędzej dałoby się je odnieć do najstarszych budowli garyjskich, identycznie pozbawionych wszelkich załamań linii. Dominowały tam łuki, wieże i baszty budowano na planie okręgu lub półokręgu. Stara twierdza tak włanie wyglądała. W poszczerbionych murach ziały czarne kontury półkolicie zakończonych bram, drzwi i okien, przez które przesączały się cuchnące spalenizną opary. Rbit nie uległ nastrojowi miejsca. Czujny i ostrożny, zapucił się pomiędzy martwe kamienne mury, z każdą chwilą bardziej przekonany, iż trafił gdzie trzeba. Pióro prawie parzyło mu myli. Warownia wydawała się bez wyjątku zapomniana i opuszczona; niewielki dziedziniec, zawalony gruzem, ział ciszą. Rbit mimo wszystko, w miejsce przemierzyć go w poprzek, wolał obejć dokoła, kryjąc się w cieniu wyszczerbionego, pogryzionego przez wichry i deszcze muru. Dotarł do rozsypujących się zabudowań mieszkalnych. Przemawiały pustką.